niedziela, 24 listopada 2013

Nawilżający krem z mocznikiem PILARIX

Z tego co wiem Lefrosch, to polska marka. A przynajmniej produkują w Polsce, pod Poznaniem :)
W każdym razie jakiś czas temu usłyszałam o nim na YouTube, a na początku października krem był na promocji w Superpharm. Kupiłam. I tak potrzebowałam mocno nawilżającego kremu, a robić nic własnego mi się nie chciało.



Pilarix to krem apteczny, o niesamowicie dużej zawartości mocznika.

Opakowanie

Krem zamknięty jest w wygodnej białej tubie, zamykanej na zakrętkę. O ile nie przepadam za takimi zamknięciami, tu mi ono nie przeszkadza. Opakowanie nie śliza się w rękach nawet po nałożeniu dużej ilości produktu. Proste bez żadnych bajerów i nie utrudnia stosowania produktu. Tak lubię.
100ml

Skład i opis producenta

I w tym momencie pewnie wiele z Was przestanie czytać posta dalej, ale naprawdę warto dobrnąć do końca. W składnie znajdziemy paraben. Jakiś konserwant przecież musi być, a parabeny są tanie, nie trzeba ich dużo dodawać. Ja producentowi wybaczam, tym bardziej, że na drugim miejscu w składzie znajdziemy mocznik. 20% mocznika, tyle nie znajdziecie nigdzie indziej. Do tego kwas salicylowy, alantoina, pantenol, masło shea i substancje zapachowe, które naturalnie występują w olejkach eterycznych i sól Epsom, o której kiedyś słyszałam. Ponoć zmiękcza naskórek i łagodzi bóle mięśni i stawów.



Aqua (rozpuszczalnik), Urea (mocznik/substancja nawilżająca), Ethylhexyl Stearate (emolient tłusty/plastyfikator poprawiający właściwości aplikacyjne), Glyceryl Stearate (emulgator W/O), Glycerin (gliceryna/ substancja nawilżająca), Cetyl alkohol (zagęstnik), Stearyl Alkohol (Zagęstnik), Dicapryl Carbonate (emolient zapobiegający nadmiernemu odparowaniu wody z powierzchni skóry), Ceteareth 20 (emulgator O/W), Butyrospermum Parkii (masło shea), Salicylic Acid (kwas salicylowy), Ethylparaben (konserwant), Parfum, Allantoin (alantoina/łagodzi porażnienia, przyspiesza procesy regeneracji), Panthenol (prekursor witaminy B5/ humektant), Magnesium Sulfate x7 Hydrate (siedmiowodny siarczan magnezu/sól Epsom), Limonene (aromat), Hexyl Cinnamal (aromat), Amyl Cinnamal (aromat), Geraniol (aromat), Buthylphenyl (konserwant), Methylpropional (konserwant), Citral (aromat), Linalool (aromat), Eugeniol (aromat).


Konsystencja i zapach

Krem jest gęsty i to bardzo. Mimo wszystko, nie ma problemu by wyciągnąć go z opakowania i rozsmarować na ciele. Podoba mi się ta konsystencja, krem nie ucieka z opakowania kiedy sobie tego nie życzymy. Nie przelewa się przez palce, przez co naprawdę łatwo i przyjemnie go aplikować.
Jak dużo go użyję na raz, to później mam takie dziwne uczucie na rękach. Produkt pozostawia jakąś taką dziwną warstwę, która nie jest ani tłusta, ani lepka, ani śliska, po prostu jest, coś. No, muszę umyć ręce.

Zapach nie jest nachalny. Określiłabym go jako apteczny z lekką nutą pomadek z Flosleku :) Dla mnie ten zapach jest neutralny, nie utrzymuje się na skórze.




Działanie

Przejdźmy do sedna. Peanów pisać nie będę, ale ten krem jest rewelacyjny. Jednak czytając opinie o nim, nie u każdego spełnił wszystkie oczekiwania.

Wrastające włoski. U mnie to nie jest jakiś ogromny problem, niemniej jednak w tym roku trochę więcej włosków na łydkach mi wrastało niż kiedykolwiek wcześniej. Nie stosowałam kremu regularnie, a problemu pozbyłam się bardzo szybko. Jak dla mnie ten krem działa. Odhaczam

Sucha skóra na kolanach i łokciach. O szybko koi suchą skórę, szybko. Po dwóch użyciach skóra staje się niesamowicie miękka i gładka. Efekt nie jest długotrwały i trzeba pamiętać o regularności.

Spierzchnięte dłonie. Tak, miałam okazję już się o tym przekonać. Przyjemnie i szybko regeneruje skórę, która staje się miękka i elastyczna, a przede wszystkim nawilżona. Trochę więcej czasu potrzebowały moje skórki w okół paznokci. Ale i one przestały się buntować. Paznokcie nawet jakieś takie mocniejsze i bardziej elastyczne się stały. A propos paznokci, tu minus. Używając Pilarixa jako kremu do rąk, nie da się pomalować paznokci. Każdy lakier złaził mi płatami po kilku godzinach (tak, odtłuszczałam powierzchnię). Nie wiem z czego to wynika.

Suche skórki na twarzy. Pilarix i nie ma suchych skórek. Po dłuższym czasie używania tego kremu, skóra staje się tak nawilżona i (wydaje mi się) cieńsza, że suche skórki nie mają prawa się pojawić.

Gojenie drobnych ran. Nie zauważyłam przyspieszenia gojenia samych zadrapań, jednak suche skórki po zagojeniu się schodzą dużo szybciej.

Jako krem do stóp. Szału nie robi. Liczyłam, że skóra stanie się bardziej miękka, cienka, elastyczna i super hiper nawilżona. Nie no, dobrze nawilża stopy, ale powiedzmy, pumeksu nie odstawisz.


Wydajność

Muszę przyznać, że krem jest wydajny. Przez półtora miesiąca nie zużyłam całego opakowania, choć denko już bliskie, a nie mogę powiedzieć bym go oszczędzała. Smarowałam nim co się da. Twarz (nie zapchał mnie), ręce rano i wieczorem, stopy, nogi, dekolt, łokcie, wszystko.


Cena i dostępność

za 100 ml kremu zapłacimy od 15 do 21zł. Można go dostać w aptekach i Superpharm, gdzie czasem są promocje i dwa opakowania można kupić za ok 20zł.


Na plus zaliczę:
+  nienachalny zapach
+  wydajność
+  cudownie nawilża
+  zapobiega wrastaniu włosków
+  zmiękcza naskórek i sprawia, że staje się bardziej elastyczny
+  szybko się wchłania
+  wygodne i proste opakowanie

A minusy:
-  ta dziwna warstwa na rękach, pozostająca po posmarowaniu większych powierzchni ciała
-  koniec z pomalowanymi paznokciami

post signature

wtorek, 19 listopada 2013

Znalezione w internecie #2

Uwielbiam pić herbatę, kawę, wszelkiego rodzaju ziółka, wszystko.
O jak się cieszę, że natrafiłam na Czajnikowy.pl. Na stronie można się dowiedzieć wiele ciekawych rzeczy na temat rożnych herbat i Yerba Mate. Muszę przyznać, że sama byłam zaskoczona, że jest tyle gatunków. Moja wiedza kończyła się na tym że jest czarna, zielona, czerwona i że zielonej wrzątkiem się nie zalewa.



Jeśli tak jak ja lubicie pić herbatę, powinnyście koniecznie zajrzeć na tę stronę. Oprócz wiedzy na temat samych herbat, możemy się poznać wiele ciekawostek, przepisów, zapoznać się ze sposobami parzenia różnych gatunków i wiele, wiele innych fajnych rzeczy.

Sama zaczęłam poważnie się zastanawiać nad rzuceniem ukochanej kawy na rzecz Yerba Mate :)



Kanał Rafała i Patryka na YouTube:

post signature

niedziela, 17 listopada 2013

To co w roślinach najcenniejsze

Sugerując się nazwą bloga, ktoś by pomyślał, że to będzie blog typowo zielarski. Tymczasem poza zakładką Herbarium, trudno znaleźć coś więcej o ziołach.
Wydaje mi się, że przyszedł czas by napisać coś więcej nie tyle o ziołach, co o substancjach, które się w nich znajdują i które sprawiają, że mają takie a nie inne właściwości.


Substancje czynne w roślinach


Alkaloidy- grupa zasadowych związków zawierających azot, do których zalicza się wiele trucizn. Są to produkty przemiany materii niektórych roślin. Zazwyczaj alkaloidy nie występują pojedynczo, a roślina zawiera od kilku do kilkunastu różnych alkaloidów o zbliżonym działaniu. Wiele alkaloidów stosuje się jako substancje przeciwbólowe, w leczeniu chorób nerwowych i kobiecych.
Do alkaloidów zalicza się m.im.: nikotynę, morfinę, chininę, atropinę, kodeinę, narkotynę, kokainę itd.
wiki

Flawonoidy- w roślinach pełnią funkcję przeciwutleniaczy i barwników. Chronią rośliny przed owadami i grzybami. Flawonoidy ograniczają szkodliwy wpływ promieniowania słonecznego, działają przeciwzapalnie, uszczelniają naczynia krwionośne.
Flawonoidy znajdziemy m.in. w: rucie zwyczajnej i miłorzębie japońskim (działanie wzmacniające naczynia krwionośne), skrzypie polnym, pietruszce, brzozie brodawkowatej, arnice górskiej.
Ze względu na budowę dzieli się je na: flawonole, antocyjany, izoflawony, itd.

cząsteczka izoflawonu wiki


Garbniki- to substancje bezazotowe, rozpuszczalne w wodzie i alkoholu o charakterze fenolowym. Mają gorzki smak. Garbniki wykazują działanie ściągające. Stosuje się je przy leczeniu oparzeń, zranień i przewlekłych krwawień. Wykazują właściwości antyseptyczne.
Garbniki znajdziemy w: korze dębu i korze oczaru, liściu orzecha włoskiego, maliny i jeżyny.

Glikozydy- substancje będące połączeniem cukrów prostych z zawiązkami niecukrowymi. Niektóre glikozydy znajdują zastosowanie w farmakologi i stąd wziął się ich podział.
glikozydy nasercowe- zwiększają siłę skurczu mięśnia sercowego
glikozydy antrachinowe- stosuje się je w chorobach przewodu pokarmowego i środki przeczyszczające
glikozydy fenolowe- o działaniu przeciwzapalnym i dezynfekującym
glikozydy gorczyczne- polepszają ukrwienie skóry.

Karotenoidy-węglowodory nienasycone, pomarańczowo-czerwone barwniki roślinne. Prekursory witaminy A, wykazują działanie antyoksydacyjne. Przykładem karotenoidów jest beta-karoten.
Związki te znajdziemy w marchwi, szpinaku, dyni, pomidorze, papryce, brokule, jarmużu, moreli.
wiki

Kumaryny-zaliczane do glikozydów, mogące pod wpływem wody ulegać hydrolizie. Kumaryna, ma zapach świeżego siana, była powszechnie stosowana w przemyśle perfumeryjnym, spożywczym i mydlarskim. Obecnie jeż użycie jest ograniczone. Może uczulać.
Kumarynę znajdziemy w olejkach eterycznych (np. lawendowym), trawach, roślinach strączkowych.

cząsteczka kumaryny wiki


Olejki eteryczne- lotne aromatyczne substancje. Ich głównymi składnikami są terpeny i związki terpenów. Wykazują działanie przeciwzapalne i przeciwbakteryjne. Wiele działa także przeciwbólowo. Działanie olejków eterycznych determinowane jest przez związki wchodzące w ich skład.

Pektyny- polisacharydy i oligosacharydy, naturalne związki żelujące, mogące być wykorzystywane jako zagęstniki. Pektyny budują ścianę komórkową roślin. Znajdziemy je w owocach, np. w jabłkach, czereśniach, pomarańczach, marchwi.
wiki

Nienasycone kwasy tłuszczowe- o ogólnym wzorze R-COOH, gdzie R to długi łańcuch węglowodorowy, zawierający wiązania podwójne (jedno- kwasy jednonienacycone lub więcej- kwasy wielonienasycone).
wiki

Saponiny- mają budowę zbliżoną do glikozydów, posiadają jednak zdolność do tworzenia emulsji. W roztworach tworzą pianę. Wykorzystywane są w medycynie jako środki wykrztuśne i przeciwobrzękowe. Obniżają napięcie powierzchniowe wody (tak jak SLS)

struktura saponiny wiki



Sole mineralne- to związki nieorganiczne zbudowane z kationu metalu i reszty kwasowej. W skład soli mineralnych wchodzą kationy i aniony, które można podzielić na mikro- i makroelementy.
Przykłady soli mineralnych to sole wapnia i magnezu, sodu, potasu, żelaza, manganu, cynku, selenu.

Śluzy- polisacharydy, silnie pęczniejące w wodzie i częściowo w niej rozpuszczalne. Wykazują działanie nawilżające.
Znajdziemy je w lnie, rumianku, nagietku, lipie, kozieradce.


Kwasy organiczne- związki organiczne zawierające grupę -COOH. W małych stężeniach, mogą mieć działanie nawilżające, w wyższych działają antyseptycznie, złuszczająco i antyoksydacyjne. Rozjaśniają skórę.
Najważniejsze kwasy organiczne to: kwas jabłkowy, glikolowy, mlekowy, cytrynowy, winowy.

cząsteczka kwasu D-jabłkowego wiki



Witaminy- substancje niezbędne dla człowieka, o różnym składzie chemicznym. Wiele z nich należy do kwasów organicznych. Słowa Witamina, użył pierwszy raz polski biolog Kazimierz Funk. Witaminy wchodzą w skład enzymów, jako ich składnik niebiałkowy.




Pozdrawiam,
post signature
 źródła:
1.  wikipedia.pl (linki przy grupach zawiązków/rysunkach)
2.  Krystyna Bonenberg, Rośliny użyteczne człowiekowi, Warszawa 1988
3.  Marzena popielarska, Słownik biologiczny, Wyd. Zielona Sowa, Kraków 2003
4.  P. Czikow, J. Łapitiew, Rośliny lecznicze i bogate w witaminy,PWRiL, Warszawa 1988

czwartek, 14 listopada 2013

W poszukiwaniu ciepłej czapki

Chodząc ostatnio po galerii, rozglądałam się za ciepłą czapką w przystępnej cenie. Zawsze miałam problem ze znalezieniem czapki, która byłaby ciepła, tania i nie wyglądałabym w niej dziwnie.

Nie jestem czapkowym stworem :( zawsze wolałam kurtkę z kapturem niż czapkę. Nie zmienia to faktu, że czapkę zawsze warto mieć pod ręką. I nawet nie chodzi mi o to, żeby włosy się nie niszczyły od mrozu (a niszczą się, niszczą), ale o zdrowie. Przez głowę tracimy naprawdę dużo ciepła, przez co łatwiej nam się przeziębić.

A materiał z jakiej czapka jest wykonana?  Dla mnie ważne jest by był trwały i nie zmienił swojej struktury po pierwszym praniu i nie powodował elektryzowania się włosów. W sklepach czapki często wyglądają jakby miały się rozsypać w rękach.

Przeglądając oferty sklepów, nie znalazłam nic co by mnie zainteresowało. Wszystkie czapki są tak cienkie, często ażurowe (Heloł! jak to ma mi zapewnić jakąkolwiek ochronę termiczną?! ), a do tego ceny z kosmosu.

OK, mogę wymulić trochę na czapkę (w granicach rozsądku). Najwyżej nie kupię sobie jakiegoś kosmetyku. Ale żeby ta czapka chociaż ciepła była.



Wiecie gdzie można kupić taką czapkę?

Jakie materiały są najlepsze na czapkę?


Pozdrawiam
post signature

PS: Ja wiem, że dziś miał być inny post, ale nic co zrobiłam w tym tygodniu ze swoimi włosami, nie nadawało się to do publikacji.

wtorek, 12 listopada 2013

Olej migdałowy to zło

Olej migdałowy jest olejem lekkim, dobrze się wchłania. Ożywia i nawilża skórę. Polecany jest do każdej cery. Ale czy naprawdę jest taki cudowny i można bezkarnie nakładać go na twarz?

Jakiś czas przeczytałam o destrukcyjnym wpływie oleju ze słodkich migdałów na cerę jednej z blogerek. Nie pamiętam niestety na jakim blogu to było. Nie uwierzyłam wtedy w jej wywody o tym jak to ten właśnie olej pogorszył stan jej cery, a posta włożyłam między bajki (które przecież często na blogach się czyta). Bo przecież jak, tak cudowny olej może spowodować wysyp pryszczy, nawet na mało kapryśnej cerze? Musiał być jakiś inny powód.

Tak myślałam, dopóki nie zaczęłam co rano używać maceratu z kawy, na oleju ze słodkich migdałów właśnie.



Z początku miałam przyjemne uczucie obudzenia i nawilżenia. Co rano, obok kawy, macerat pobudzał mnie do działania. Śmiem twierdzić, że aromat kawy jest bardziej pobudzający niż sama kawa.
I co z tego, skoro po tygodniu zaczęłam na swojej twarzy zauważać niepokojące zmiany. I to nie były małe krostki, których łatwo się pozbyć. To były wielkie podskórne gule, bolące jak cholera. To nie jest też tak, że pojawiło się tysiące zaskórników. Nie, tylko te wielgachne bąble, gdzieś głęboko.

Nie, oczywiście, że nie wiązałam tych zmian z olejem ze słodkich migdałów. Przecież użyłam go wcześniej nie raz. Tylko, że nigdy 100%. Smarowałam się dalej, co rano maceratem. Dalej mnie orzeźwiał i dalej pojawiały się pryszcze. No coś je musiało powodować. Przecież nie powstaną tak same z siebie, tym bardziej, że z tym problemem uporałam się ponad rok temu. Nie zaczęłam jeść śmieciowego żarcia z fastfoodu, nic w tym stylu. To musiał być kosmetyk.

Od miesiąca do twarzy używam tylko sprawdzonego micela z Biedronki, kremu z mocznikiem Pilarix i maceratu. Nic więcej.

Przypomniałam sobie o tym poście i zamarłam. Czyżby faktycznie olej ze słodkich migdałów mógł powodować te wszystkie zmiany?
Odstawiłam olej i pryszcze zaczęły się powoli, powili goić. Nie pojawiają się też nowe. A macerat zużyję, na włosy :/


Czy to była wina oleju ze słodkich migdałów? Nie mogę tego powiedzieć na 100%, jednak pozostaje on głównym podejrzanym w sprawie.

Pozdrawiam,
post signature

niedziela, 10 listopada 2013

Roczne podsumowanie pielęgnacji włosów

Kiedy rok temu zaczynałam pisać bloga, moje włosy, pomimo że nie były w tragicznym stanie do ideału było im daleko. Ukochany olej kokosowy, resztkami sił wydobywał z nich blask, silikony umożliwiały rozczesanie włosów po umyciu, a końcówki rozdwajały się i łamały na potęgę. Z tego powodu jeszcze przed założeniem bloga musiałam ściąć prawie 10 cm i wycieniować w bardzo dziwny sposób, tak by nożyczki chwyciły wszystkie zmaltretowane końcówki.


Największe wpadki pielęgnacyjne


W końcu nie od razu Rzym zbudowano. Na początku popełniałam całą masę błędów pielęgnacyjnych. Najważniejsze z nich:


  1. Farbowanie włosów farbami chemicznymi, często i za każdym razem z innej firmy, przez co często kończyło się na farbowaniu całych włosów.
  2. Nakładanie na włosy oleju słonecznikowego. O ile moja twarz go pokochała- włosy nie! A szkoda bo macerat łopianowy robiłam właśnie na tym oleju. I w tym momencie uświadomiłam sobie, że miałam o nim pisać, a tego nie zrobiłam. Mea culpa.
  3. Nakładanie zbyt dużej ilości oleju do zabezpieczania włosów. Szczególnie z tym z avokado lubiłam przesadzić, przez co włosy nie wyglądały na świeże. Jednak na początku włosomaniactwa wychodziłam z założenia, że włosy najpierw muszą być zdrowe, a dopiero potem ładne. Teraz mam trochę inne podejście.
  4. Odżywka Isana Oil Care z proteinami pszenicy. Wiele osób ją zachwala ale dla mnie to była tragedia, począwszy od zapachu, na działaniu skończywszy. Włosy się puszyły (a moje się nie puszą), nie mogłam ich rozczesać, były matowe i nie do ułożenia. Niełatwo było odratować moje włosy po tej odżywce, którą upgradeowałam olejkiem pomarańczowym, olejem z rokitnika, gliceryną i czym tylko mogłam. Niewiele to dało.
  5. Żel do higieny intymnej Facelle jako szampon- NIE! Na fali blogowych zachwytów, postanowiłam wypróbować. Włosy nie powinny tak się zachowywać w trakcie mycia. Plątały się, robiły się z jednej strony ciągnące, a z drugiej kruche. Naprawdę dziwne uczucie. A do tego spotęgował wypadanie włosów. Jeśli jest jeszcze ktoś kto się zastanawia nad wypróbowaniem Facellki jako szamponu, polecam dobrze się zastanowić zanim to zrobi.
  6. Farba chemiczna nałożona na hennę. To nawet nie byłby głupi pomysł gdyby nie fakt, że nałożyłam na włosy z odrostem. Tam gdzie była henna włosy były zabezpieczone, rozjaśniacz nie chwycił, za to rudości były trwalsze i o wiele bardziej intensywne niż na odroście. No właśnie, odrost szybko się wypłukał do blondu, jaśniejszego niż mój naturalny, przez co był moment, że chodziłam z trzema kolorami na głowie. Do dziś ten fragment włosów się wyróżnia, na tle reszty. Jest jaśniejszy.
  7. Szampon ziołowy Isana, do włosów przetłuszczających, a moja skóra po nim przetłuszcza się ekspresowo, za to włosy są suche jak siano. Mam go jeszcze ponad połowę i nie wiem co z nim zrobić.
  8. Laminowanie włosów żelatyną. Tylko po co? Przecież mam proste włosy, które białek w zbyt dużej ilości nie lubią. Do tego dodałam za mało nawilżaczy do mieszanki. Efekt, suche i szorstkie włosy.
  9.  Maska z kakao i jogurtem. Ten sam efekt co po żelatynie, włosy suche. I choć dodałam do maski dużo gliceryny i dużo jogurtu, maska wysuszyła włosy. To nie znaczy, że kakao jest złe, dodane w małej ilości może być genialnym dodatkiem do masek, jednak w zbyt dużej działa jak glinka. Dobry patent na suchy szampon dla ciemnowłosych :)
  10. Chodzenie spać z mokrymi i rozpuszczonymi włosami. Teraz już raczej mi się to nie zdarza, mam wystarczająco długie włosy by spokojnie je spiąć. Staram się też pamiętać by umyć włosy wczesnym wieczorem, tak by spokojnie zdążyły wyschnąć, zanim się położę. 



Moje TOP 10 najlepszych produktów i suplementów


Nie tylko na buble trafiałam przez ten rok. Są produkty, które się u mnie sprawdziły i nie wywołały szkód.
Zdjęcia, pochodzą z postów, w których o nich pisałam.

10.  Olej kokosowy
Zastanawiacie się czemu tak nisko? A no dlatego, że odkąd używam henny do farbowania, olej kokosowy przestał grać pierwsze skrzypce w pielęgnacji włosów. Wciąż chętnie do niego wracam, bo jest to jeden z lepszych olei dla moich włosów. Przygotowuję nim włosy do nałożenia henny, nakładając na włosy na 2 godziny i zmywając mocnym szamponem. Włosy są wtedy oczyszczone z silikonu i innych zanieczyszczeń.


9. Odżywka Planeta Organica z rokitnikiem
Tylko dziewiąta pozycja, bo odkryłam ją 3 tygodnie temu. Jeszcze pewnie o niej napiszę. Na razie powiem tylko tyle, że z każdym użyciem sprawdza się coraz lepiej :)

8. Olej z awokado
Doskonały dodatek do masek, świetny produkt do zabezpieczania końcówek i bardzo wydajny. Naprawdę nie można dać go dużo na włosy, a nawet te minimalne ilości doskonale zabezpieczają włosy. Niezastąpiony po farbowaniu henną. Oj, tęsknię za nim, tęsknię.



7. Zielony krem do rąk z biedronki
Z olejem kokosowym i masłem shea. Zalety tego kremu możaby wymieniać bez końca. Ma jednak jedną poważną wadę- Niemożna go kupić!

6. Balsam do włosów Mrs. Potter's z melisą
Wszyscy zachwalają wersję z aloesem, ale to ta z melisą skradła moje serce. Uratowała moje włosy po odżywce z Isany. Doskonale nawilżyła włosy, nie obciążając ich. Piękny zapach, miękkie włosy. Rozczesywanie przestałobyć horrorem.

5.  Maska do włosów Bioetika
Maska sprawdzająca się na każdych włosach. Ułatwiła farbowanie henną. Dobrze nawilża, cudownie pachnie, jest wydajna i ten blask. Pewnie byłaby niżej w zestawieniu, gdybym się przejmowała brakiem objętości, której moje włosy nigdy nie wykazywały.

4. Henna
Nigdy nie doprowadziłabym włosów do obecnego stanu gdybym dalej używała farb chemicznych.  Kolor jest cudowny, wygląda naturalnie i nie jest jednolity. Gdyby farby chemiczne dawały tyle refleksów, producenci pewnie zachęcaliby nas efektem 3D. I gdyby nie fakt, że farbowanie jest trochę uciążliwe, a kolor jest jak powinien dopiero po tygodniu, włosy potrzebują nawilżenia, etc, henna byłaby na pierwszym miejscu.

O hennie możecie poczytać tu:
Wrażenia po farbowaniu henną
Farbowanie henną- wersja light

3. Drożdże
Jedyny suplement jaki znalazł się w zestawieniu, ale to jest coś o czym nie mogłabym zapomnieć. Gdyby nie drożdże pewnie dzisiaj miałabym 2 włosy na krzyż.

2. Olej z rokitnika
Mój olej cudotwórca. Uwiebliam ten olej i moje włosy też. Najlepszy jaki miałam. Rozsławiony olej arganowy nie dorasta mu do pięt!

1. Czerna rzepa
Dziękuję Ci mamo, za posadzenie w tym roku czarnej rzepy :*   To jak sok z czarnej rzepy wzmocnił moje włosy, to jak się po nim błyszczały i to jak długo ten efekt się utrzymuje: OWACJA NA STOJĄCO. Tym bardziej, że nie trzeba długo rzepy używać, by wzmocnić włosy.
Zapach? Mam to gdzieś, że mi włosy śmierdzą, skoro są tak piękne :)


W zestawieniu niestety nie zmieścili się:
dzika róża, olejek rozmarynowy,  pokrzywa, maska Gloria, olej migdałowy, parafina (tak, parafina) i olej z wiesiołka. Warto i o tych produktach pamiętać.


Podsumowanie

Szczególnie na początku mojej drogi popełniałam wiele błędów. Ale taki już los młodego eksperymentatora. Teraz już wiem co moim włosom jest potrzebne. Ograniczyłam pielęgnacje do minimum. Trochę z lenistwa, a trochę dlatego, że co za dużo to niezdrowo i później nie wiemy co nam pomogło, a co zaszkodziło.

Nie podchodzę też przesadnie do dbania o włosy. Po to je mam by się nimi chwalić, cieszyć, a nie martwić się, że jak raz użyję prostownicy lub lokówki to moje włosy ulegną całkowitej destrukcji i rok pracy pójdzie na marne. Nie pójdzie.



Pozdrawiam,
post signature

niedziela, 3 listopada 2013

Nagietku! Stuknął Ci roczek :)

Wczoraj mój blog skończył roczek. Mało co, a bym  całkowicie zapomniała, o tym moim małym święcie.
Zakładając bloga rok temu, nie sądziłam, że wytrwam rok. Zazwyczaj słomiany zapał bierze górę, przez co szybko porzucam rozpoczęte projekty.

Może nie zawsze pisałam regularnie, może nie zawsze pisałam składnie, może często powtarzałam utarte schematy, jednak ten blog z założenia miał być moim miejscem w świecie. Miejscem gdzie pisze co chcę i jak chcę, i gdzie w końcu spotkam się z gramatyką.



tak wyglądał mój pierwszy awatar 


Moje przemyślenia co do BLOGA

Nie będę ukrywała, że bloga założyłam mimo, że nie umiem pisać. Brakuje mi tej łatwości w wyrażaniu swoich myśli i to często widać w moich postach. Ale byłam także ciekawa, jak wygląda prowadzenie bloga od kuchni.

Na początku, na blogu chciałam przedstawiać jak wygląda moja pielęgnacja, opisać kilka zastosowań różnych ziół, tworząc swego rodzaju zielarki słowniczek, nic ciekawego. Pierwotnie, nie miało być na moim blogu recenzji, ani projektu denko. Jednak w pewnym momencie musiałam w pracy mgr, opisać mikrostrukturę próbek. Po kilku próbach stwierdziłam, że nie umiem tego zrobić. Pisanie recenzji, rozkładanie kosmetyku na części pierwsze, analizowanie składu, wyglądu, zapachu, jest doskonałym ćwiczeniem.
Jeśli ktoś jest na etapie pisania pracy, polecam przyłożenie się do pisania recenzji na swoim blogu.

Cykl DIY miał być bardziej rozbudowany. Na początku miałam masę pomysłów, których później nie opisywałam na blogu. Często dlatego, że różne produkty były oparte o tą samą bazę lub czytałam o podobnych pomysłach na 1 000 innych blogów i nie chciałam powtarzać. Jedak cykl ten jest przydatny, bo teraz, po roku, wiem jak zrobić genialną maść na oparzenia i wiem jak ją jeszcze mogę ulepszyć :) Gdyby nie TEN post, naprawdę nie pamiętałabym już, czego użyłam do zrobienia tej maści (a to jest cudo, które już nie raz uratowało mnie przed bliznami).

Wytrawni blogerzy, który podjęli próbę napisania "posta-poradnika" dla początkujących, zawsze podkreślali: "Pisz o rzeczach nie opisanych!", "Unikaj utartych schematów!", "Wyróżniaj się!". Podczas gdy, po swoich statystkach widzę, że te hasła to Bullshit! Największą popularnością cieszyły się posty, na tematy przerobione przez wszystkie blogerki, przemaglowane na każdą stronę, o których już nic nowego nie można napisać. Podczas gdy tematy, które ja uważałam za oryginalne i ciekawe, ginęły w gąszczu postów o niczym.
Naprawdę, byłam zaskoczona tak słabym zainteresowaniem postów, do których dodaję szczyptę wiedzy ze studiów. OK, może nie jestem najlepszym nauczycielem i nie umiem wytłumaczyć w sposób zrozumiały dla laika wpływ zasad termodynamiki, kinetyki czy napięcia powierzchniowego na działanie kosmetyku. A może po prostu, nikogo to nie interesuje?


Moje przemyślenia co do BLOGOSFERY

Chyba większość początkujących blogerek podchodzi bezkrytycznie do tego co inni napisali na swoich blogach. Z czasem, przynajmniej w moim przypadku, zaczyna się rodzić pewien sceptycyzm. Im więcej czytam, tym ostrożniej podchodzę do tego co jest napisane w internecie.

Bloger nie dziennikarz, informacji weryfikować nie musi. MUSI!!!
Ja rozumiem lenistwo, samej zdarza mi się nie podać źródła, bo np. jest to moja analiza tematu na podstawie wiedzy zdobytej na wykładzie, albo wynikająca z mojego doświadczenia. Większości, tak czy siak, trudno będzie tę wiedzę zweryfikować, a wielu nawet nie będzie próbowało. Jednak bardzo często spotykam się z postami quasi-naukowymi, napisanymi bez żadnej refleksji, zerżnięte z jakiegoś niepewnego /niesprawdzonego źródła.
Pamiętajcie, że w Wikipedii też zdarzają się błędy, a to co napisane na wszelkiego typu portalach nie musi być prawdą. Ba! czasem nawet informacje zdobyte w artykułach naukowych, nie są informacją rzetelną. Są artykuły lepsze i gorsze, badania sponsorowane przez wielkie koncerny i pisane przez ludzi patrzących na ilość publikacji, a nie jakość.
Dlatego nawet jeśli korzystamy z zaufanych źródeł, warto poświęcić chwilę na refleksję.

Dobry przykład, kiedy szukałam informacji o talku. Na wielu blogach doczytałam się, że jest rakotwórczy, blogerzy powoływali się na źródła, teoretycznie, naukowe. Problem polegał na tym, że te źródła naukowe, wiążą rakotwórczość talku z budową podobną do azbeztu. Owszem, oba związki to fyllokrzemiany, ale to nie znaczy, że mają takie same właściwości! Bo gdyby TAK, to czemu nie zastąpić soli kuchennej (białej śmierci) -NaCl, tlenkiem magnezu -MgO? Przecież mają taką samą strukturę krystaliczną! (poszukajcie na Google, co to jest izotypia). Mimo to ich właściwości są różne, bo na właściwości chemiczne związków, wpływ ma naprawdę wiele czynników (wielkość jonów/atomów, stopień utlenienia ich, siła wiązania, odległości międzypłaszczyznowe, obecność domieszek i defektów strukturalnych i tak można by wymieniać).
Ok, jak ktoś mi pokaże badania wykazujące związek między występowaniem raka, a używaniem w dzieciństwie zasypek z talkiem do pupci... przyznam, że talk może być rakotwórczy.

A wracając do azbestu, nie jest rakotwórczy dlatego, że jest fyllokrzemianem, a dlatego, że ten fyllokrzemian zwija się w swego typu rulonik, który w skali mikroskopowej wygląda jak igiełka. Taka igiełka może wbić się w płuca i zaczyna w okół niej narastać tkanka.


Bloger blogerem, ale są jeszcze odbiorcy, którzy z jednej strony dodają skrzydeł, a z drugiej potrafią napsuć krwi.
Wiele osób, tak jak ja na początku, podchodzi bezkrytycznie do treści znalezionej w internecie. Przez co zaczynają rozprzestrzeniać się pewne mity, które z czasem trudno obalić, bo społeczeństwo ma już ukształtowany pogląd na dany temat (a ludzie jak woły, nie lubią zmieniać raz wyrobionej opinii).
Z drugiej strony medalu są odbiorcy, krytycznie podchodzący do każdej treści i podważający autorytet (o ile można mówić o jakimkolwiek autorytecie) blogera. Negatywne komentarze, zniechęcają innych czytelników do zaglądania na konkretnego bloga. Nie ważne czy ten komentarz to konstruktywna krytyka, czy stek bzdur nie trzymający się kupy. A śmiem stwierdzić, że im mniejszym ilorazem inteligencji wykazują się komentatorzy, tym trudniej poszerzyć grono czytelników.

No chyba, że content bloga jest skierowany do takich właśnie odbiorów.


Blogerzy w Polsce utworzyli ciekawą i wartą poznania społeczność. Cieszę się, że do niej dołączyłam :) Blogi mają coraz większy wpływ na kształtowanie opinii, szczególnie młodych ludzi. Jednak trzeba pamiętać, że bloger jest opowiedziany za treść.

post signature