poniedziałek, 11 lutego 2013

Micele z trochę innej strony

Sesja, sesja i po sesji, a że na jeden egzamin miałam trochę o micelach, postanowiłam podzielić się z wami nowo zdobytą wiedzą. Micele swego czasu stały się bardzo popularne w kosmetyce, dzięki swoim doskonałym właściwościom myjącym. Na rynku można znaleźć przeróżne produkty zawierające micele.
 Ale co to takiego właściwie jest?


Budowa miceli
Trzymając się nomenklatury naukowej micele można inaczej nazwać koloidem asocjacyjnym. Koloid, czyli coś bardzo małego (rzędu nanometrów), a asocjacyjny, bo powstały w wyniku asocjacji (łączenia się w grupy) pojedynczych cząstek. W każdej miceli można wyróżnić indywidualne cząstki- amfifile, zbudowane z dwóch zasadniczych części -takiej, która lubi wodę i takiej, która lubi tłuszcze, a od wody ucieka jak tylko może. Te poszczególne części będziemy nazywać odpowiednio hydrofilową i hydrofobową.  
Budowa miceli oraz pojedynczej cząstki budującej micelę

Jeśli chodzi o część lubiącą wodę, jest to zazwyczaj grupa jonowa lub polarna. „Ogonek” zbudowany jest natomiast z łańcucha węglowodorowego ( np. –CH2­ –CH2-…- CH­3), może on wyglądać przeróżnie, mieć więcej lub mniej grup –CH­2 (metylowych), być rozgałęziony lub nie, zawierać części aromatyczne (czyli takie z pierścieniem, jak benzen) albo tylko alifatyczne (łańcuch).
Cząstki amfifilowe wykazują silne działanie powierzchniowo czynne, czyli są surfaktantami, których działanie jest tym silniejsze im więcej grup metylowych w łańcuchu.

Micelizacja
Takie surfaktanty istnieją sobie w roztworze samodzielnie i zachowują się jak typowe, znane od wieków środki myjące. Żeby te cząstki zaczęły łączyć się w grupy i utworzyć naszą upragnioną micelę musi być ich odpowiednio dużo. Ta minimalna liczba cząstek w roztworze nosi nazwę krytycznego stężenia micelizacji, po jego przekroczeniu amfifile ulegają samoorganizacji w większe skupiska –micele.
Po utworzeniu się micel, zmieniają się niektóre właściwości takiego roztworu, pomimo, że skład chemiczny jest taki sam.
Każdy amfifil tworzący micelę, nie jest jakoś mocno przywiązany do swojej grupy i bardzo szybko może się od niej odłączyć, by później do niej wrócić. Tworzenie się miceli można podzielić na etapy, od których będzie zależeć jak szybko micele będą powstawać, ale to nie jest w tym momencie istotne (przynajmniej nieistotne z punktu widzenia konsumenta).

Struktura miceli

W micelach występuje pewne uporządkowanie cząstek, dzięki czemu można wyróżnić rdzeń miceli (R), obszar powierzchniowy (S) i obszar już poza naszą micelą (b) . W roztworach wodnych, czyli takich z którymi najczęściej mamy do czynienia, „ogonki” surfaktantów skierowane są do wnętrza miceli (rdzenia). W kierunku wody, natomiast części jonowe- „główki”.

Gdzie tkwi magia?
Roztwory miceli mają zdolność do rozpuszczania trudno rozpuszczalnych substancji. Jest to tzw. proces solubilizacji. Dzięki temu, że rdzeń miceli ma zupełnie inne właściwości niż jej powierzchnia i może rozpuszczać związki niepolarne, takie jak węglowodory, tłuszcze itp. Powstają mikro emulsje typu O/W (olej w wodzie). To dzięki temu micele tak dobrze zmywają makijaż.

Nie tylko przemysł kosmetyczny wykorzystuje micele. Proces solubilizacji ma zastosowanie także w przeróbce ropy naftowej, przy ekstrapolacji złóż i lecznictwie. Dzięki micelom można podawać leki nierozpuszczalne w organizmie ludzkim, jak np. antybiotyki, dzięki czemu zwiększa się ich przyswajalność. Ale nasz organizm też wykorzystuje ten proces. Chociażby kwasy żółciowe, mające zdolność do solubilizacji szkodliwych dla zdrowia substancji.

Dlaczego warto wypróbować micele?

  1. Bo rozpuszczają to co jest nierozpuszczalne dla innych substancji.
  2. Nie podrażniają, a przynajmniej nie powinny. Mogą je stosować osoby z cerą wrażliwą, skłonną do alergii.
  3. Nie pozostawia na skórze tłustej warstwy
  4. Szybko i skutecznie oczyszczają skórę z sebum, silikonu, kurzu itp.
  5. Często spotykam się z teorią, że płyny micelarne można traktować jako płyny 3w1 (płyn do demakijażu, tonik i mleczko), od siebie mogę dodać, że nie każdy, a to będzie zależeć od zawartości innych składników.
Sama kiedyś byłam sceptycznie nastawiona to tego typu "innowacji w pielęgnacji", jednak teraz nie żałuję, że spróbowałam.
Mam nadzieję, że to co napisałam jest zrozumiałe i przydatne :)

Pozdrawiam,
M.

Źródło:
1. E.T. Dutkiewicz, Fizykochemia powierzchni, WNT Warszawa, 1998 
2. L. Sobczak, A. Kisza, Chemia fizyczna dla przyrodników, PWN, Warszawa, 1975
3. H. Sonntag Koloidy, PWN Warszawa 1982

wtorek, 5 lutego 2013

Jak usunąć sól z butów?



Ile razy miałyście tak, że kupiłyście piękne kozaczki na zimę i po dwóch miesiącach nadawały się już włącznie do wyrzucenia? Uwielbiałam zimę, dopóki nie przeprowadziłam się do Krakowa, gdzie chodniki soli się na potęgę. Niby tak jest bezpieczniej, ale ja sensu w tym nie widzę. Od soli na chodnikach robi się tylko błoto, po którym chodzi się ciężko, a buty… butów już nie uratujesz.
Jest jeszcze jeden czynnik, dla którego nie warto solić chodników… a nawet 2. Pierwszy to ekonomia, piasek czy grys granitowy (takie podsypki też spotykałam) można zebrać na wiosnę i wykorzystać go ponownie następnej zimy. Drugi to ekologia, bo sól nie zżera wyłącznie naszych butów, ale też działa destrukcyjnie na bliską chodnikowi roślinność. Miasta na wiosnę wymieniają utracone na zawsze drzewka i krzewy… i znowu wracamy do czynnika ekonomicznego.

Ale do rzeczy drogie Panie, soli z zaśnieżonych ulic się nie pozbędziemy, dlatego trzeba sobie zacząć z nią radzić.

          Ocet i sok z cytryny          
W walce z solą ważna jest systematyczność (z czym u mnie ciężko). Musimy pamiętać, żeby codziennie zmywać sól, nie wycierać- zmywać! Od razu po przyjściu do domu, zanim sól wyschnie. Tu najlepiej sprawdza się roztwór zwykłego octu spirytusowego rozcieńczonego w proporcjach 1:1. Takim roztworem przemywamy buty, przecieramy szmatką zwilżoną czystą wodą (tym razem żeby usunąć nasz roztwór), później pasta/ silikon i viola.
Tak samo robimy z sokiem z cytryny. Sok z połówki cytryny rozcieńczamy w 0,5l wody.

          Chusteczki nawilżające         
W ciągu dnia też trzeba usuwać sól, przecież nie chcemy śmigać po biurze/uczelni etc. w brudnych butach. Wtedy do gry wkraczają chusteczki nawilżające. Może nie usuwają w 100% soli z butów i wieczorem i tak będzie trzeba przetrzeć je octem, jednak mają jedną zaletę- nawilżają, czego skóra i zamsz potrzebują.

          Szampon z silikonem         
Kiedy naszym butom potrzeba więcej uwagi, bo nie byłyśmy systematyczne w usuwaniu soli, nie dałyśmy rady całkowicie jej wytępić i pomimo ciągłego mycia cały czas pojawiają się wykwity na skórze, musimy podjąć bardziej radykalne kroki:
Krok 1: Usuwamy sól octem jak pisałam wyżej.
Krok 2: Przez przypadek kupiłaś szampon z silikonami w składzie, bo nie chciało ci się uważnie przeczytać INCI (tak jak ja ostatnio), spokojnie nie musisz wyrzucać go do kosza. Taki szampon dobrze sobie poradzi z umyciem butów, a co jest ważne silikon dodatkowo zaimpregnuje nam buty. Oczywiście nie łudźmy się, że to wystarczy.
Krok 3: Suszymy, ale nie przy kaloryferze. Pozwólmy butom spokojnie wyschnąć tak jak naszym włosom. Z braku laku i w przypadku zamszu może pomóc suszarka. Traktujmy buty jak nasze włosy i nie używajmy najgorętszego strumienia, nie suszmy ich także do całkowitego odparowania wody. Ostatni etap suszenia powinien być naturalny.
Krok 4: Pastujemy, najzwyklejszą pastą, taką w kostce. Po wyschnięciu pasty wycieramy wilgotną szmatką i powtarzamy zabieg.
Krok 5: Silikon, dostępny zazwyczaj w formie czyścika do butów z gąbką. Po nałożeniu pasty, która sama w sobie zabezpiecza buty, można nałożyć jeszcze jedną warstwę. Silikon ma tą zaletę, że tworzy na bucie warstwę okluzyjną, która zabezpiecza materiał przed wilgocią i solami, nabłyszcza i ułatwia późniejsze usunięcie soli.
Uwaga! W przypadku past i silikonów, zwracajmy uwagę na to czy dany produkt jest przeznaczony do tworzywa, z których wykonane są buty. Każdy materiał potrzebuje trochę innej pielęgnacji.

Tak wygląda sól z naszych butów po odparowaniu wody.


Znacie jakieś inne metody dbania o buty zimą? 

Pozdrawiam,
M.

piątek, 1 lutego 2013

Ludzie cały czas mnie zadziwiają

... i zazwyczaj w ten niemiły sposób, ale po kolei. Ostatnio sporo czytałam, o tym, że Natury może nie być, że półki świecą pustkami i w ogóle :-( Na wieść o tym czym prędzej poleciałam do Natury, a niem mam do niej po drodze. O to co udało mi się nabyć:



Ostatnio udało mi się ograniczyć szał zakupowy, przynajmniej jeśli chodzi o kosmetyki, do minimum.
  1. Tusz do rzęs z KOBO, jest to pierwsza rzecz tej marki jaką mam, choć wiele o niej słyszałam, jakoś nigdy nie mogłam się zdecydować na ich produkty, chociaż cienie i pigmenty kuszą, oj kuszą.Po jednym użyciu maskary mogę powiedzieć, że efekt jest bardzo naturalny, wczorajszy babski wieczór przeżył bez większego uszczerbku. Po przecenie zapłaciłam ok 9,50 zł/10ml
  2. Tint do ust Bell nr 5, to już muszę przyznać, że jest naprawdę trwały, przetrwał wczorajszą siłownię i całą noc bez większych zmian w intensywności koloru. 
  3. Żel antybakteryjny do rąk, tańszy odpowiednik Carexa. Oczywiście podstawowym składnikiem jest alkohol, znajdzie się nawet triclosan wykazujący silne właściwości bakteriobójcze i przeciwgrzybicze. Ale jest też pantenol i ekstrakt z aloesu. Nie ma pompki, ale aplikator jest bardzo wygodny w użyciu.
  4. Szanpon Green Pharmacy z nagietkiem lekaskim, No jak zobaczyłam nagietka to musiałam kupić ten szampon. Ekstrakt z nagietka faktycznie jest w składzie, za pantenolem, czyli będzie poniżej 5%. Nie zawiera SLS, ale druga pozycja w składzie to Sodium myreth sulfate, trochę łagodniejsza siostra SLSu. Jest też silikon Dimethicone, którego nie zauważyłam jak kupowałam szampon. Zobaczymy jak się będzie sprawdzać.
  5. Płyn do higieny intymnej Intimelle z korą dębu, ostatnio miałam wersję z aloesem, jako żel do mycia... rewelacja, ale nie włosów, dużo produkty musiałam użyć by dokładnie umyć włosy, ale o nim napiszę jeszcze osobną notkę. Zobaczymy jak się będzie sprawdzał żel z korą dębu. 
A teraz dlaczego tracę wiarę w ludzi, a właściwie młode dziewczyny. Będąc wczoraj w Naturze, widziałam jak dwie dziewczyny przyszły do sklepu tylko po to żeby się pomalować. O la boga... ja jestem wstanie zrozumieć, że niektórzy potrzebują dobrze przemyśleć każdy zakup kolorówki, testery są po to aby móc sprawdzić jak kosmetyk zachowuje się na naszej skórze, OK. Ale te dwie dziewuchy ewidentnie przyszły do sklepu na 'tani make up' i nie, nie używały testerów. Po tym co zobaczyłam, zastanawiam się czy jest sens w ogóle kupować w sieciówkach, w których każdy ma dostęp do wszystkiego. Jaką mam mieć pewność, że nikt nie używał wcześniej tego produktu i czy nie było jakiegoś ZŁA na jego skórze. Chociaż tyle, że ekspedientka zwróciła im uwagę. Ale tak się nie robi, po prostu NIE!

Pozdrawiam,
M.


PS: pewnie już widziałyście baner na szpalcie bocznej, od dziś możecie mnie znaleźć w spisie blogów kosmetycznych.