piątek, 29 marca 2013

Jak szybko umyć okna?



Idą święta. Nie ma zmiłuj, trzeba posprzątać i umyć okna. Dla wielu jest to czynność znienawidzona i przykry obowiązek.
Dzisiaj przedstawię Wam mój, szybki i tani sposób na dokładne umycie okien. I wierzcie mi, to działa, czyści okna dokładnie i szybko.

          Co potrzebujemy?         
Aby szybko umyć okna potrzebujemy:
  • Wiaderko
  • Gąbka
  • Ocet
  • Płyn do mycia naczyń
  • Woda
  • Sucha szmatka

Opcjonalnie:
  • Ściągaczka
  • Soda oczyszczona
  • Denaturat


          Przygotowanie           
Jak już mamy przygotowane potrzebne składniki, możemy przystąpić do dzieła.
Wiadro do połowy uzupełniamy ciepłą wodą, do niego dodajemy KROPLĘ płynu do mycia naczyń, kropla tyle wystarczy (choć dla wielu może się to wydać zaskakujące, ale płyn dodajemy tylko po to aby zmniejszyć napięcie powierzchniowe wody, większa ilość pozostawi na oknach jedynie smugi i wydłuży czas mycia okien, a tego nie chcemy- mamy być efektywni). Oprócz płynu dodajemy do pół szklanki octu. Mieszamy i zabieramy się za mycie okien. Ogólnie im większa gąbka tym szybciej idzie mycie. Wodę z okien możemy ściągnąć, co jest dobre przy naprawdę brudnych oknach, ale nie jest konieczne i wycieramy suchą szmatką.
Jeżeli chcemy by nasze okna były jeszcze bardziej błyszczące możemy spryskać je denaturatem i ponownie wytrzeć do sucha. I to wszystko nasze ona są czyste.

          A co z ramami?         
Ramy po zimie zasługują na trochę więcej uwagi, szczególnie jeśli kiedyś były białe. Tu, jeśli roztwór przygotowany do mycia szyb sobie nie poradzi, z pomocą przyjdzie soda. Mieszamy ją z wodą, tworząc papkę i delikatnie wcieramy w zabrudzone ramy. Następnie zmywamy wodą z octem i viola.

Sposób jest naprawdę szybki, skuteczni, tani, a przede wszystkim nie zanieczyszczamy środowiska toną detergentów.

A jakie są wasze sposoby na mycie okien? Ile czasu Wam to zajmuje?
 
Wesołego jajka J

post signature

środa, 27 marca 2013

Moja WhishLista- odsłona druga

Wczoraj przedstawiłam Wam moje wyimaginowane zakupy ze spożywczaka i apteki. Jeśli myślałyście, że to jest wszystko czego chcę, to niestety (przynajmniej dla mojego portfela), jest tego dużo więcej. I o ile wczoraj pokazałam rzeczy, które szybko mogę kupić bez większego obciążania budżetu, o tyle dzisiaj czas na trochę droższe rzeczy. Rzeczy które bardzo bym chciała, ale z ich zakupem pewnie będę musiała się wstrzymać jeszcze przez jakiś czas.

Część trzecia: Pomaluj mój świat



8. Pędzelki do makijażu
http://www.alejakobiet.pl
Marzy mi się dobry pędzel do rozcierania cieni i to jest mój numer jeden na liście życzeń. Następne w kolejności, to pędzle do podkładu mineralnego i konturowania. Ten którym obecnie próbuję konturować twarz, nie bardzo się do tego nadaje, przez co często osiągam efekt bardziej teatralny niż chciałam.
Przydałyby mi się jeszcze dwa pędzle do makijażu oczu, malutki do zaznaczania wewnętrznego kącika i płaski umożliwiający malowanie zgrabnych linii. No i nie zapominam o pędzelku do malowania ust.

9. Podkład mineralny
http://lula.pl/
Taki podkład prawdziwie mineralny, z kaolinitem, bentonitami i mikami (i jakie tylko świat znał krzemiany), z tlenkami żelaza, tytanu i cynku. Jak już będę mieć pędzelek to nie ma zmiłuj, muszę kupić podkład mineralny. A jak się u mnie sprawdzi, to może w ogóle przerzucę się na kosmetyki mineralne.

10. Płyn do oczyszczania pędzli
http://www.nokaut.pl


Jak już mam pędzle to muszę je czymś myć, spirytus nie zawsze się do tego nadaje bo może rozpuścić klej i wysuszyć włosie.

11. Paletka cieni NYX (co prawda nie kupiłam, ale już jej nie chcę)

http://www.ladymakeup.pl
Baardzo podobają mi się te kolory :-) takie cienie dobrze by wyglądały w mojej kosmetyczce :-)



Część czwarta: Bo zdrowe włosy to piękne włosy

12. Maska do włosów Bioetika



Chyba za dużo się o niej naczytałam, ale mieć bym chciała.

13. Olejek Sesa

http://www.alejakobiet.pl
I kolejny olejek do kolekcji. To już zaczyna przypominać obsesję- olejową obsesję.

14. Tangle Teezer
http://www.iperfumy.pl
Co tu dużo mówić, TT trzeba mieć i już.

15. Suszarka do włosów
http://www.ceneo.pl
Suszarka z prawdziwego zdarzenia. Z regulacją temperatury i szybkości nawiewu (czy jak to tam się profesjonalnie nazywa) jonizująca powietrze, etc. etc. Ogólnie z wszystkimi możliwymi bajerami :D


I jeszcze na koniec, dwie rzeczy bezpośrednio nie związane z pielęgnacją ani włosów, ani skóry.

Część piąta: Bo sport to zdrowie

16. Pulsometr
http://mmo.pl
Pulsometr mi się marzy już od dłuższego czasu. W końcu wiedziałabym ile dokładnie spaliłam kalorii i  kiedy mam już zwolnić, a kiedy przyspieszyć. Treningi byłyby efektywniejsze.

17. Stanik sportowy 
http://www.ubraniadobiegania.pl

Ciekawe, czy ten granatowy puszcza kolor? Podoba mi się ten fason, a o sportowych stanikach Panache słyszałam wiele dobrego, szczególnie od 'biuściastych' dziewczyn, takich jak ja :-)


Na chwilę obecną to chyba moje wszystkie zachciewajki :-). Także jakby tego bloga czytał ktoś, kto akurat szuka dla mnie jakiegoś fajnego prezentu, to już wie z czego na pewno się ucieszę. Jak najbardziej zachęcam z korzystania z tej małej ściągawki :-P

Pozdrawiam,
M.

wtorek, 26 marca 2013

Moja WhishLista -odsłona pierwsza

Dzisiaj o tym co chciałabym, ale jeszcze nie mogę tego mieć. Półprodukty, kosmetyki i gadżety, bez których mogę żyć i do niczego nie są mi szczególnie potrzebne, a jednak świat z nimi byłby piękniejszy, eh...
Na pierwszy ognień, produkty które mogę kupić w spożywczaku i aptece/ sklepie zielarskim.

Część pierwsza: Czyżby tylko w kuchni?



1. Ekstrakt waniliowy
http://www.aledobre.pl/
Naturalny ekstrakt waniliowy. Wanilię uwielbiam, ale jej syntetycznego zapachu nie trawię. Większość pewnie zużyłabym w kuchni, jednak mam kilka pomysłów na zastosowanie w maskach, kremach, peelingach, solach do kąpieli etc. etc.

2. Olej z pestek dyni
http://domino.sklep.pl
Czytałam o nim wiele dobrego, same ochy i achy. Sama bym też chciała spróbować

3. Olej migdałowy 

http://a.pl
Oj ciekawa jestem jak zachowałby się na moich włosach. Czy przywrócił by im blask po ostatnim farbowaniu? A skóra, czy by go pokochała?

Część druga: W apteczce Babuni

4. Olejek cynamonowy
http://aptekagdanska.pl/
Chociaż może niekoniecznie tej firmy. Kroplomierze w tych olejkach... szkoda gadać. W każdym razie ten olejek to ja bym naprawdę chciała. Niestety w sklepie stacjonarnym trudno go zdobyć. Widziałam go tylko raz, ale kosztował 13zł/6ml. Stwierdziłam, że NIE, to za dużo.

5. Olejek rozmarynowy
http://www.ecospa.pl
Włosomaniaczki wiedzą dlaczego :-)

6. Kozieradka 
http://www.e-zikoapteka.pl
Jeśli tylko przyspieszy wzrost, chętnie wypróbuję i na sobie zioło, które w ostatnim czasie miało swoje 5 minut w blogowym świecie.

7. Strzykawka/ pipeta
http://www.canagri.pl
http://www.apo-discounter.pl
Bardzo przydatna rzecz przy wcierkach.

Pozdrawiam :-)

sobota, 23 marca 2013

Balsam do ust- podejście drugie + TAG

A teraz przyznać się! Kto nie utopił marzanny?
Miała być już wiosna, miałobyć ciepło, miałam już biegać, a tu co? Oczekiwanie na wiosnę wiąż trwa i przyznać muszę, że robię się coraz bardziej zniecierpliwiona tym faktem.

No dobra nie nakręcam się ze swoją złością na zimę. Dzisiaj chciałam wam przedstawić rezultaty zabawy z woskiem, masłem shea i jeszcze kilkoma innymi składnikami, czyli kolejne starcie w walce o piękne usta środkami domowej roboty. A na koniec odpowiem na pytania Kany.




Balsam do ust

Lubię robić wszelkiej maści badziewka do ust. Masła, balsamy, maści, cokolwiek. Balsamy trudno zepsuć, nie trzeba się martwić że olej i woda się nie połączą... bo nie ma wody. Do środka można dodać wszystko co dusza zapragnie i w najgorszym przypadku efekt będzie zadowalający, ale nigdy zły.
Tym razem znalazłam testerki dla swojego balsamu. Ale zanim przejdę do ochów i achów, kilka słów o przygotowaniu i potrzebnych składnikach.


Składniki:
proporcje są bajecznie proste, wszystko mieszałam w stosunku 1:1:1:1:1
Składnik
objętość
Wosk pszczeli ZSK
10ml
Lanolina
10ml
Masło Shea
10ml
Olej kokosowy
10ml
Olej z awokado
10ml
Olejek eteryczny
5-10 kropel

Przygotowanie:
Składniki rozpuściłam w kąpieli wodnej, czyli miseczka z gorącą wodą do której wkładamy szklankę/zlewkę/miskę z substancjami, które chcemy rozpuścić. Na początek rozpuściłam lanolinę, później dodałam wosk i masło shea, czyli te najtwardsze składniki. Dopiero po rozpuszczeniu ich dodałam oleje kokosowy i awokado, dzięki czemu nie musiałam za długo trzymać tych olei w gorącej wodzie. Olejek eteryczny, lawendowy (a jakże), dodałam przed przelaniem do pojemniczków.

To co otrzymałam:
z takich ilości składników uzyskałam 50ml balsamu/pomadki/masła (długo zastanawiałam się które określenie najbardziej pasuje to tego co uzyskałam) co pozwoliło mi na zapełnienie 5 opakowań z Rossmanna, jak widzicie na zdjęciu wyżej. 
To była moja pierwsza zabawa z woskiem i szczerze powiedziawszy nie miałam zielonego pojęcia jaką konsystencję uda mi się uzyskać. Proporcje tłuszczy stałych do olei przyjęłam mniej więcej taką, jaką proponują na Zrób Sobie Krem. Z początku obawiałam się, że mazidło jest zbyt twarde. Na szczęście wystarczy ciepło palca, żeby zmiękczyć trochę konsystencję i bez większych problemów pomalować usta.
Jeśli chodzi o działanie, to dobrze natłuszcza i zabezpiecza usta. Na taką wiosnę jak mamy za oknem sprawdza się idealnie. Delikatnie zmiękcza naskórek i go odżywia, a moje testerki są zadowolone :-) 
Następnym razem nie będę dodawała lanoliny do mazidła. Jednak jej zapach skutecznie odstrasza. Dodany do balsamu olejek lawendowy w połączeniu z lanoliną zapachem bardziej przypomina syntetyczny aromat niż naturalny olejek eteryczny. Spróbuję też lepiej dobrać zapach do koloru mazidła, lawenda do zielonego jakoś mi nie pasuje.
Trwałość- na ustach się trzyma całkiem nieźle, lepiej niż moje poprzednie hand made mazidła, jednak dalej trochę gorzej niż niektóre kupne. W opakowaniu- nie trzymam w lodówce, używam codziennie, nie zmienił przez ostatni miesiąc (bo może wspomnę, że zrobiłam go 22 lutego) ani zapachu, ani działania, ciągle nadaje się do użytku. Zostało mi trochę więcej niż połowa mazidełka, a naprawdę go nie oszczędzam, więc wydajnością też jest OK.

Ile to kosztuje?
Zastanawiałam się ostatnio czy w ogóle opłaca się robić samemu kosmetyki, dlatego pokusiłam się o małe zestawienie cenowe. Sklepowe masło do ust załóżmy nowa Nivea o takiej samej pojemności (10ml) kosztuje ok 8-10 zł. Zazwyczaj "coś" do ust można kupić za około 5zł.
A ile kosztowało moje masełko (oczywiście nie uwzględniając kosztów robocizny ;P i podgrzania wody)?
Składnik
cena [zł/ml]
cena za 10ml [zł]
Wosk pszczeli ZSK
0,16
1,6
Lanolina
0,17
1,7
Masło Shea
0,1
1,0
Olej kokosowy
0,03
0,3
Olej z awokado
0,2
2,0
Olejek eteryczny
±0,05
0,05


6,65 za 50ml
Jak widzicie w tabelce "wyprodukowanie" takiego naturalnego masełka kosztuje 6,65 za 50ml, a to oznacza, że 10ml to koszt rzędu 1,33 (drugie tyle kosztuje opakowanie w Rossmannie). Nie wiem jak Wy, ale ja byłam zaskoczona tym zestawieniem cenowym. Myślałam, że kosmetyki naturalne to trochę droższa zabawa.



TAG: Liebster Blog Award


Dzisiaj odpowiem na pytania Kany, która postarała się przy swoich pytaniach i bardzo chętnie na nie odpowiem.

1. Czy Twoja rodzina i znajomi wiedzą, że prowadzisz bloga? Trochę trwało zanim się przyznałam do tego. Na początku powiedziałam tylko dwóm przyjaciołom, jednego z nich nawet namówiłam na założenie własnego (odnośnik możecie znaleźć na szpalcie bocznej). Rodzinie przyznałam się całkiem niedawno. Teraz już wszyscy wiedzą, że prowadzę bloga :-)
2 Co Cię skłoniło do blogowania? W skrócie- problemy z językiem polskim. Dokładnie dlaczego założyłam bloga możecie przeczytać w zakładce O MNIE.
3. Zdradź jakąś dziwną ciekawostkę o sobie. Jestem małomówna, nie lubię mówić, prowadzić konwersacji, zadawać pytań etc. (dziwne jak na babę) Potrafię słowa nie wypowiedzieć przez dwa dni i to nie dlatego, że jestem obrażona i puszczam focha, po prostu nie mam nic do powiedzenia. 
Co do fochów- to dziecinada.
4. Piosenka, której najczęściej słuchałaś/eś w tym tygodniu?



5. Co jest Twoim głównym celem na 2013 rok?Może mało oryginalnie, ale obrona magistra i znalezienie pracy.
6. Ilu języków się uczysz i jakich?Niestety nie jestem talentem językowym. Obecnie cały czas szkole i szkole swój angielski. Może w końcu znajdę motywację do tego by się zacząć uczyć rosyjskiego.
7. W jaki sposób najczęściej spędzasz wolny czas?Zazwyczaj siedzę na blogu, idę na długi spacer lub zakupy (chociażby zrobić listę wymarzonych zakupów). Z przyjaciółmi często jeździmy do Ikei na obiad (nie powiem, że zdrowo, ale przynajmniej kawa za darmo :D ), szczególnie jak mamy długą przerwę między zajęciami.
8. Jaki jest Twój wymarzony zawód?Zawsze chciałam zostać chemikiem, teraz studiuje bardzo bliski chemii kierunek. Marzeniem jest pracować w zawodzie, czyli jako technolog i zajmować się produkcją materiałów ogniotrwałych,
9. Jaki jest Twój stan cywilny?Wolna/panna/singiel czy jak tam kto woli to nazywać. 
10. Co blogowanie zmieniło w Twoim życiu? Zauważyłam, że coraz łatwiej sklecić mi zdanie w języku polskim, czy poprawnie? nie wiem, ale liczę na to, że jednak coraz lepiej to u mnie wygląda :-)
11.  Jakie masz plany na dziś?Już siadam i piszę pracę. Jak na razie idzie mi to jak krew z nosa.

Z powodów wcześniej już podanych, nie przekażę łańcuszka dalej. Ale jeszcze raz dziękuję Kanie za możliwość odpowiedzenia na te pytania.

Pozdrawiam i trzymajcie się ciepło w tą zimę, przepraszam... Wiosnę.
Marigold  

poniedziałek, 18 marca 2013

Odpowiadam na TAG

Korzystając z chwili czasu i przejściowego braku inwencji twórczej postanowiłam odpowiedzieć na TAG, chyba NoName, chociaż zasady takie jak przy Liebster Blog Award.

O co chodzi? A no oto, aby odpowiedzieć na 11 pytań osoby tagującej i wymyślić kolejne 11, dla kolejnych 11 blogów.
Zostałam otagowana przez Żanetę J. (blog Uśmiech nie boli)

Ja wiem, że w takich tagach, chodzi oto by rozpromować swojego bloga, że jest to forma reklamy, że dzięki temu mamy lepsze pozycjonowanie stron (więcej linków z odniesieniami do naszego bloga), a młode blogerki mają okazję opowiedzenia czegoś o sobie. Ale przy pierwszych tagach kiedy w sumie powinnam była otagować 25 osób w ciągu jednego dnia, miałam jedynie wrażenie, że spamuję, zostawiając prawie 20 komentarzy w stylu "OTAGOWAŁAM CIĘ, ZAPRASZAM DO ZABAWY!" Dlatego o ile chętnie odpowiadam na tagi, o tyle czuję dyskomfort przy konieczności otagowywania (?) kolejnych nastu osób. Tym bardziej, że zazwyczaj tagi do mnie docierające, jakby to powiedzieć... nie są pierwszej świeżości i większość znanych mi blogów już brała w nich udział. Zmuszanie kogoś do ponownego odpowiadania na podobne pytania, nie zachęca do nawiązania pozytywnych relacji ze stroną tagującą. Ale może tylko mi się wydaje, że tak jest?

Przejdźmy do rzeczy ( i części która mi najbardziej odpowiada), miałam odpowiedzieć na pytania Żanety:

1. Twoje niespełnione marzenie z dzieciństwa?
Chciałam się nauczyć latać, ale tak LATAĆ, bez żadnej maszynerii wspomagającej. Tak, odbijam się i latam :-). Skończyło się na śnie.
 2. Książka czy film? 
Już to kiedyś pisałam, jeśli książka została zekranizowana, najpierw obejrzę film, później sięgnę po książkę. Ogólnie lubię czytać, ale zdecydowanie częściej oglądam filmy.
3. Co lubisz robić w wolnym czasie?
Wolny czas zazwyczaj wykorzystuję na nadrobienie zaległości blogowych. Prowadzenie bloga traktuję hobbystycznie. Czekam teraz na wiosnę, żeby móc wrócić do biegania.
4. Bez czego nie wyobrażasz sobie życia?
Bez zielonej herbaty.

5. Co zabrałabyś na bezludną wyspę? 
maczetę i książkę w stylu "Jak przetrwać w dziczy?"

6. Czy istnieje film, który odzwierciedla życie jakie chciałabyś mieć?
Możliwe, chociaż teraz nie mogę sobie przypomnieć żadnego tytułu. Ja mam całkiem fajne życie, po co mi mrzonki filmowców?
7. Opisz najszczęśliwszą chwilę ostatniego roku.
Chwila w której promotor powiedział, że moja praca jest zajebista i w ogóle... no dobra, nie powiedział tak :-( Ale zawsze może :-D i wtedy to będzie bardzo, bardzo fajna chwila like a boss B-]
8. Ulubiony kolor?
Granatowy- prosty, elegancki, zawsze pasuje.

9. Czy istnieje piosenka, którą mogłabyś słuchać godzinami? Podaj tytuł. 
Istnieje i to nie jedna. Ach, gdybym tylko mogła sobie przypomnieć jej tytuł... byłabym szczęśliwszym człowiekiem.
EDIT: Już wiem Bruce Springsteen - Streets Of Philadelphia, jej, jak ja się nad tym namyślałam.
10. Ulubiony zapach?
A tu Was zaskoczę... Lawendowy, nikt by nie zgadł, no nie?

11. Czy lubisz Siebie?
Oj biada temu, kto siebie nie lubi. Taki człek ma ciężkie życie. Akceptacja siebie to podstawa, bez tego nie można mówić o sukcesie.


A teraz moje pytania.
Ja mam właściwie tylko jeno, może dwa.
Co myślicie o tagach?
Lubicie brać udział w tego typu zabawach? odpowiadać na pytania/ zadania? przekazywać dalej?

Ze względu na to co napisałam wyżej, nie będę otagowywała kolejnych 11 blogów. 
Mam jednak prośbę, żebyście w komentarzach wyraziły swoją opinię ten temat. To pozwoli mi zrobić mały research, dzięki czemu będę wiedzieć kogo mogę otagować, a kto sobie tego nie życzy. Może i wam to się przyda.

Pozdrawiam,
M.

sobota, 16 marca 2013

Recenzja Tuszu do rzęs KOBO black perfection


Dzisiaj post trochę nietypowy, bo recenzja, bo o kolorówce. Mimo, że maluję się od liceum, to jest już od blisko 8 lat, nie czuję się ekspertem w dziedzinie makijażu. Owszem wiele w swoim życiu kosmetyków wypróbowałam, w tym ogromną liczbę tuszy, ale nigdy do tej pory nie miałam okazji wyrazić obiektywną opinię na temat jakiegokolwiek kosmetyku.
Jednak wiele dziewczyn wykazało zainteresowanie tuszem, o którym pisałam przy okazji posta zakupowego.
KOBO Black Perfection

Pierwszy raz miałam styczność z tą marką, chociaż o cieniach i pigmentach słyszałam wiele dobrego.

Opis producenta:
Formuła wzbogacona potrójnie czarnym barwnikiem, ekstraktem z wiśni japońskiej oraz naturalnymi woskami i polimerami, które:
·         Pokrywają rzęsy intensywnym kolorem głębokiej czerni.
·         Wyraźnie rozdzielają rzęsy.
·         Nadają im zdrowy wygląd i piękny połysk.
·         Nawilżają rzęsy
·         Chronią je przed szkodliwym działaniem promieni słonecznych.

Moja opinia:
Tusz kupiłam w Naturze, na promocji kosztował mnie niecałe 10zł (cena regularna ok 20zł). Nie jest to najdroższy tusz, nienajlepszy i nienajgorszy, typowy średniak. Dobrze sprawdzi się u osób mało wymagających, lubiących delikatne, naturalne makijaże.
A dlaczego naturalne? No cóż, to jest tusz, który nie skleja rzęs, ale tylko przy jednej warstwie, wydłuża i za bardzo nie pogrubia. Przy dwóch warstwach mamy efekt pogrubienia, polegający na zlepieniu się ze sobą rzęs.
Jeśli chodzi o konsystencję, to na początku tusz wydaje się być niezbyt gęsty, na szczoteczkę nabiera się odpowiednia ilość tuszu, łatwo go rozprowadzić na rzęsach i nie skleja ich. Jednak tusz bardzo szybko zaczyna wysychać i ilość tuszu na szczoteczce systematycznie się zwiększa. Coraz trudniej także operować szczoteczką tak by idealnie pomalować rzęsy. 
Zwykła szczoteczka o niewymyślnym, powiedziałabym- tradycyjnym kształcie. Nie ma problemu z pomalowaniem pojedynczych, drobnych rzęsek. Jednak wraz z gęstnieniem konsystencji coraz trudniej pomalować się tą szczoteczką dokładnie.
Kolor jest czarny, przy dobrym świetle lekko wpada w bordo. Nie jest to czerń, jaką znamy z Satin Black Maybelline, ale na oku ta czerń wygląda przyjemnie i nie daje teatralnego wyglądu.
Z jednej strony jest trwały i spokojnie wytrzymuje na rzęsach przez cały dzień, nie osypuje się. Z drugiej nie sprawia trudności przy zmywaniu, schodzi z oka całkowicie przy użyciu delikatnych środków myjących. Dla mnie to jest plus, bo nie muszę poświęcać godziny na demakijaż.
Jeśli chodzi o efekt uzyskany na oku, to tak jak już wcześniej wspomniałam nie pogrubia on rzęs przy jednej warstwie, a przy dwóch lubi sklejać rzęsy. Podkręca je i utrzymuje skręt przez cały dzień (bez użycia zalotki) - U MNIE, bo to jak podkręci i jak ten skręt utrzyma jest sprawą indywidualną, mi tylko niektóre tusze nie utrzymują takiego efektu (co z resztą od razu je dyskwalifikuje bo nie lubię zalotek). Efekt zależy też od świeżości tuszu, im nowszy tym lepiej prezentuje się na rzęsach.
Opakowanie- proste, eleganckie, trwałe. Napisy nie zdzierają się. Jednak nazwałabym je… podatne na ubrudzenia, w mig łapie brud i kurz, na czym traci estetyka. Pojemność- 10ml, czyli całkiem sporo. A nawet za dużo biorąc pod uwagę fakt, jak szybko traci odpowiedzią konsystencję i właściwości. 



Podsumowując:
Tusz dla niewymagających konsumentek, lubiących delikatne makijaże. Do plusów można zaliczyć na pewno łatwość demakijażu, cenę, szczoteczkę i trwałość.
Jednak minusem jest szybkość z jaką tusz zmienia swoje właściwości, tusz mam i używam od ponad miesiąca i patrząc na tempo zmian konsystencji, niedługo będę jeszcze się z nim bawić. Jak wszystkie kosmetyki KOBO, minusem jest też dostępność (drogeria Natura). Skleja rzęsy.
Nawiązując do opisu producenta, „potrójnie czarny barwnik” nie sprawia, że tusz jest najbardziej czarnym na rynku. Wyraźnie rozdziela rzęsy tylko na początku, kiedy jest świeży. Nie doszukałam się składu tego tuszu, więc nie wiem ile faktycznie jest tego ekstraktu z wiśni (żeby było egzotycznie) japońskiej, na ile chroni przed promieniami UV, a na ile to ściema. Nie zauważyłam, żeby moje rzęsy się wzmocniły, a używam go codziennie od ponad miesiąca.


Używałyście kiedyś kosmetyków KOBO? Co o nich sądzicie?

Pozdrawiam,
M.

czwartek, 14 marca 2013

Moja przygoda z tranem

Po przeczytaniu kilku ochów i achów na temat tranu, postanowiłam sama wypróbować jego działanie. Trochę do tej kuracji się zbierałam, bo o włączeniu tranu do swojej diety myślałam już od października, jednak pierwsze opakowanie kupiłam dopiero w styczniu.


W każdym razie przez dwa miesiące (by być dokładną 63 dni) intensywnie się faszerowałam tym rybopochodnym specyfikiem. W tym czasie zjadłam 250 kapsułek tranu, czyli 125 000 mg lub jak kto woli 125g.
Ale po kolei… zanim przejdę do efektów, najpierw kilka faktów na temat samego tranu. Znalezienie informacji w internecie na ten temat nie jest trudne. Jest tego dużo i wszędzie to samo, więc jeśli ktoś jeszcze nie wie, co to jest a jest ciekawy zapraszam na strony:

Ja jadłam tran w kapsułkach z Gala, taki jak widzicie na zdjęciu, polska firma, tran tani, rewelka. Jadłam codziennie 2 kapsułki rano i 2 wieczorem, i byłam w tym wyjątkowo systematyczna.

Według tego, co na opakowaniu, dziennie przyswajałam:
0,332g

kwasów nasyconych
0,552g

kwasów jedno nienasyconych
0,516g

kwasów wielonienasyconych takich jak

0,464g
OMEGA-3

0,154g
OMEGA-6
420µg

witaminy A
3,6µg

witaminy D

Wśród kwasów omega-3 wyróżnione są dwa EPA (eikozapentaenowy) i DHA (dokozaheksaenowy). Jak się doczytałam ten pierwszy może przechodzić w ten drugi i jest niezbędny do przekazywania informacji między włóknami nerwowymi. Z tego powodu jest stosowany przy trudnościach z nauką i wspomaga walkę z łuszczycą. Ten drugi obniża poziom trójglicerydów we krwi, które lubią się zmieniać w znienawidzone boczki lub jak kto woli top muffin, niedobór DHA może zaś powodować niski poziom serotoniny (i będziemy smutni L).
Jeśli chodzi o witaminę A, jej niedobór może powodować kurzą ślepotę. Odpowiada za prawidłowe funkcjonowanie nabłonka i chroni go przed drobnoustrojami oraz utrzymuje prawidłowy stan skóry. Witamina D odpowiada przede wszystkim za kości, ale też wpływa korzystnie na układ nerwowy.

A jakie efekty zauważyłam u siebie?
Jeśli chodzi o skórę, włosy i paznokcie, nie zauważyłam żadnych cudownych efektów. W trakcie kuracji odstawiłam wszystkie inne suplementy (głównie z lenistwa), więc wszystkie ewentualne efekty mogłabym spokojnie przypisać tranowi. Włosy nie zaczęły rosnąć jak na drożdżach (efekty tej kuracji możecie przeczytać TU), nie zauważyłam też nowych baby hair. Paznokcie nie rosły ani szybciej ani nie stały się mocniejsze ( w sumie to po drożdżach zrobiły się mocniejsze i coś z tego jeszcze zostało) i znów zaczęły się rozdwajać (choć nie mogę tu wykluczyć wpływu pilniczka). Cera nie doczekała się nowych pryszczy, czyli super :D. Skóra przestała być tak nawilżona jak za czasu siemienia lnianego.
Tran zaczęłam brać na miesiąc przed sesją. Nie uczyłam się więcej niż zwykle i przez sesję przeszłam bez problemu, ale z drugiej strony, kto ci na piątym roku będzie robić problemy? Nie no, wydaje mi się, że aby tran poprawił pamięć i koncentrację trochę dłużej musiałabym się nim kurować.
Zauważyłam jedną bardzo pozytywną rzecz u siebie, a mianowicie oczy! Teraz nawet po całym dniu przy komputerze nie odczuwam dyskomfortu, co niestety wcześniej mi się zdarzało. Musiałam, często odchodzić od komputera, żeby dać im trochę odpocząć, teraz już nie.

Stosowałyście kiedyś tran? Zauważyłyście jakieś efekty?

Pozdrawiam,
Marigold

niedziela, 10 marca 2013

Dzika róża

Witajcie,
ostatnio, pomimo, że nie cierpiałam na nadmiar czasu, udało mi się przetestować kilka ziół. Dzisiaj chciałabym skupić się na jednym z nich- na dzikiej róży.
Jestem przekonana, że każda z nas się z nią spotkała, rude dziewczyny pewnie robiły sobie płukanki na włosy. Ale czy zastanawiałyście się co dokładnie jest w niej takiego?



Dzika Róża (Rosa canina L.)
Jest to cała rodzina krzewów, które różnią się os siebie pokrojem, ilością i kolorem kwiatów i liści. Owoce dzikiej róży są szupinkowate o barwie czerwonej lub koralowej. Wyróżnia się odmiany hodowlane, odznaczające się mrozoodpornością, a owoce zawierają całe mnóstwo witamin.  W Polsce można dziką różę spotkać wszędzie i jak sugeruje nazwa, rośnie dziko na polach i łąkach. Często można spotkać ją w ogrodach i przy domach. Warto mieć blisko krzew dzikiej róży.

Owoce dzikiej róży
To owoce dzikiej róży są najczęściej wykorzystywane w celach leczniczych i spożywczych. W kosmetyce wykorzystuje się również płatki kwiatów i olejki.

Jeśli mamy w pobliżu krzew dzikiej róży, warto samemu zbierać owoce. Najlepiej to robić w okresie od sierpnia do października, gdy owoce są już wybarwione ale jeszcze twarde. Owoce zbierane po przymrozkach, nie zawierają już tak dużo witaminy C jak przed.  Zebrane owoce można suszyć w całości lub pokrojone w temperaturze poniżej 50 oC ( w wyższej stracą witaminę C).

Co w sobie mają owoce?
Owoce dzikiej róży to bogate źródło witaminy C (już 1-3 owoce dziennie mogą zaspokoić dzienne zapotrzebowanie na tą witaminę), ale nie tylko. W owocach najdziemy też witaminy z grupy B oraz P, K, E, prowitaminę A i flawonoidy, takie jak  astragalina, izokwercetyna i tylirozyd, sole mineralne, kwasy organiczne (cytrynowy i jabłkowy), garbniki, cukry, pektyny, olejek eteryczny i karotenoidy  (beta-karoten, likopen- ten sam co w pomidorach). Uff, sporo tego, ale to dzięki nim owoce są tak wartościowe.

Działanie- trochę teorii
Według mądrej literatury (nie korzystam tylko z internetu) dzika róża korzystnie wpływa na skórę, wzmacniając ją i uelastyczniając. Wygładza, zmiękcza, nawilża. Polecana jest dla cery trądzikowej, rozjaśnia skórę i wyrównuje koloryt. Wzmacnia też naczynia krwionośne, więc będzie idealna dla dziewczyn z cerą naczynkową.
Jeśli chodzi o włosy, wzmacnia  cebulki, ale i same włosy. Chroni rudości i odświeża czerwony kolor.
Jeśli jesteście ciekawe działania olejków, płatków i innych wytworów różanych, odsyłam Was TU i TU.

Moje odczucia
Dziką różę stosowałam głównie jako płukanki do włosów, po myciu. Używałam jej też jako tonik, jednak tu brakowało mi regularności :/
Płukanki przygotowywałam wcześniej, zalewając dwie łyżki owoców gorącą wodą i odstawiając pod przykryciem do ostygnięcia. Na tonik odlewałam 50ml naparu i dodawałam do tego konserwantu, trzymałam w lodówce do 7 dni później robiłam świeży.
Włosy po takich płukankach były lekko suche, dlatego po pierwszych próbach, zaczęłam dodawać do mieszanki lnu, czasem kilka kropel gliceryny. To wystarczało, żeby nie mieć po płukance wrażenia suchości. Teraz mogę oceniać efekty. Włosy po dłuższym czasie, faktycznie się wzmocniły. Kolor był bardziej rudy niż po myciu bez płukanki, ale nie było efektu WOW. Różnica była w refleksach. Po płukance refleksy są rude wpadające w czerwień, bez płukanki refleksy- brązowe.
Cera się jakoś znacząco nie poprawiła, ale jak już pisałam wyżej, brakowało mi regularności. Nie mogłam przez to ocenić, czy faktycznie tonik rozjaśnił mi cerę, usuną plamy, załagodził zmiany skórne etc. etc. To co udało mi się zauważyć, do toniku nie musiałam dodawać żadnych nawilżaczy, nie wysuszył mnie i nie pozapychał, skóra była delikatnie napięta (ale naprawdę- delikatnie, w żadnym wypadku ściągnięta). Naczynek na nosie też nie zmniejszył.

Dzika róża w kosmetykach
W kosmetykach można spotkać oprócz całej masy olejków i wyciągów z róży damasceńskiej też i składniki z dzikiej róży, ukryte pod nazwą Rosa Canina Oil i Rosa Canina Fruit Extract.

Dostępność
Kupić możemy owoce dzikiej róży w aptece i sklepach zielarskich. Za 50g zapłacimy ok 4zł. W sklepach ze zdrową żywnością, a nawet w Rossmannie, można kupić konfitury, dżemy i inne smakołyki z dzikiej róży.
Znajdziemy ją także w herbatkach owocowych, szczególnie malinowej, gdzie obok hibiskusa jest głównym składnikiem i jest jej zdecydowanie więcej niż malin, o ile w ogóle są maliny. Dzika róża nadaje herbacie kwaśny i lekko cierpki smak.

Stosowałyście kiedyś dziką różę jako płukanki lub toniki?

Pozdrawiam,
Marigold

Literatura: 1, 2, 3, 6

sobota, 9 marca 2013

TAG: po raz drugi Liebster Blog Award

Już po raz trzeci zostałam otagowana i po raz drugi w tej samej zabawie Liebster Blog Award. Za wyróżnienie dziękuję Sylwi C.

Oto pytania Sylwii:


1. Jakie jest Twoje największe marzenie?
W chwili obecnej obronić magistra i znaleźć pracę.
2. Książka czy film?
Najpierw film potem książka. Lubię czytać książki, ale jeśli została zekranizowana, pierwsze- obejrzę film, później sięgnę po książkę.
3. Co chciałabyś zmienić na świecie?
Odległości, żeby przemieszczenie się np. z Krakowa do Bangkoku zajmowało 10 min i nie kosztowało fortuny, lub okryłabym teleportację.
4. Masz kosmetyk bez którego nie możesz żyć? :)
Chyba nie. Chociaż może krem do rąk, zawsze mam go ze sobą, a brak możliwości nakremowania rąk doprowadza mnie do szału.
5. Jak długo trwa Twoja pielęgnacja?
Od zawsze staram się o siebie dbać. Ale taka świadoma pielęgnacja zaczęła się od natrafienienia na blog Anwen, jakiś rok temu.
6. Jaka była najpiękniejsza chwila w Twoim życiu?
Było tego trochę, ale choć zastanawiam się nad tym cały dzień nie mogę wyróżnić żadnej jako tej NAJ-
7. Tęsknisz za czymś lub kimś?
Nie zdarza mi się tęsknić za czymkolwiek.
8. Czym się interesujesz?
Oprócz tego co opisuję na blogu, uwielbiam rozwiązywać krzyżówki, biegać, oglądać seriale. To co studiuję też mnie interesuje więc mogłabym dopisać ceramika, materiały ogniotrwałe itp, itd.
9. Jakiej obcej kuchni chciałabyś spróbować? (np. włoską, francuską itp.)
Japońskiej, nigdy nie próbowałam, wszyscy się zachwycają,
10. Czy na wiosnę zmieniasz coś w sobie? (np. nowa fryzura)
Nowa dieta ;-) a tak na serio to może nie od razu nowa dieta, ale na wiosnę przychodzi zastrzyk energii i zaczynam zwracać większą uwagę na swoje ciało.
11. Piosenka, która utkwiła Ci w głowie, to...
Jest wiele takich, ostania jaka chodziła za mną i chodziła, i od której się uwolnić nie mogłam to:

Ponieważ już brałam udział w zabawie, nie będę wymyślała nowych pytań. Jeśli jest ktoś, kto chciałby odpowiedzieć na moje pytania, zapraszam do zabawy :-) a pytania możecie znaleźć TU.

Pozdrawiam, 
Marigold